Po dłuższym czasie nieobecności, w ten zimny, niedzielny wieczór wracam z recenzją kremu do depilacji Bielendy. Mam nadzieję, że wybaczycie mi tych kilka dni opóźnienia, ale przynoszę garść rad, które przydadzą się każdemu:
a) dobra impreza jest dobra, od czasu do czasu. Wódka w Herkulesach (Białystok) nie jest dobra.
b) jeżeli wybieracie się na mecz na otwartym stadionie, warto sprawdzić wcześniej jaka jest temperatura na dworze, nie sugerując się temperaturą w mieszkaniu.
c) Głupotą jest zakładanie trampek w drugiej połowie października. Jeżeli już je zakładacie, dobrym pomysłem jest założenie skarpetek. Szczególnie gdy najbliższe 4 godziny spędzicie w temperaturze -2 stopni.
d) Nie wierzcie osobom, które sprzedają Wam bilety na mecz. Nawet jeżeli sądzicie, że sprzedali miejsca na taki sektor jaki chcieliście, dobrze jest sprawdzić. W innym przypadku może się okazać, że wylądowaliście w samym środku ultry zamiast na rodzinnym. Pół biedy jak macie tyle lat co ja i idziecie z przyjaciółmi, gorzej, jak z czwórką dzieciaków w wieku do 7 lat.
Tym oto optymistycznym akcentem, bogatsza o kilka doświadczeń, przechodzę o meritum, czyli recenzji samej w sobie. Nie ukrywam, krem mnie zawiódł, a dlaczego, opiszę niżej.