Było to kilka lat temu i od tamtej pory firmy takie jak Syoss, Gliss Kur, Schwarzkopf, Dove, Nivea, Pantene, Timotei, L'Oreal i multum innych po prostu dla mnie nie istniało. Nie zwracałam uwagi na wielkie banery, nachalne reklamówki w gazetach, próbki dołączane przez sprzedawców przy okazji zakupów, a przede wszystkim - nie zwracałam uwagi na cenę tychże.
I tak było aż do zeszłego tygodnia, kiedy przy okazji zakupów rzucił mi się w oczy czerwony napis NOWOŚĆ. Mój wzrok idzie wysoko, bo kosmetyk stoi na najwyższej półce, a jakże i co spotyka? Suchy Olejek do Ciała, Dove, w przystępnej jak jasna cholera cenie 37 złotych (czemu mam wrażenie, że i tak był przeceniony?). Biorę do ręki, bo aż mnie zaciekawiło to takiego w tym suchym olejku jest, że tyle kosztuje, a nuż polityka firmy poszła z duchem czasu i widzę, a jakże, na pierwszym miejscu MINERAL OIL. Szlag mnie trafił. Oto jak wygląda całość składu, poniżej zamieszczę swój komentarz:
Dove, Purely Pampering, Suchy olejek do ciała:
INCI: Mineral Oil, Isohexadecane, Acrylates Crosspolymer, Ethylene/Propylene/Styrene Copolymer, PPG-14 Butyl Ether, Butyrospermum Parkii (Shea) Butter, Helianthus Annuus Seed Oil, Isopropyl Palmitate, Isopropyl Myristate, Aluminum hydroxide, Dimethicone, Ethylhexyl Stearate, Butylene/Ethylene/Styrene Copolymer, Silica, Parfum, BHT, Aqua, Mica, Iron Oxides, Benzyl alcohol, Benzyl Benzoate, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, Citronellol, Coumarin, Hexyl Cinnamal, Hydroxycitronellal, Limonene, Linalool, CI 77891
Pozwólcie, że oszczędzę sobie rozpisywania na czynniki pierwsze całego składu bo takiej ilości zagęstników, poprawiaczy konsystencji i polimerów dawno nie widziałam. To co dobre, jak zwykle u mnie - zaznaczone na zielono. W tym wypadku masło Shea i olej słonecznikowy. Notabene, najpopularniejsze i najmniej chyba kreatywne substancje nawilżające, chociaż nie mogę im odmówić świetnego działania. Na czerwono, jak można się było spodziewać, parafina i jej druga odmiana, izoparafina występująca pod nieco inną nazwą, po co chyba, żeby nikt na pierwszy rzut oka się nie zorientował. No niespodzianka, ludzie się jednak trochę orientują.
Inny kosmetyk Dove, też obrzydliwie drogi, bo w regularnej cenie 40 złotych za 100 ml zaatakował mnie gdy już z drogerii wychodziłam:
Dove, Pure Care Dry Oil, odżywczy olejek do wszystkich rodzajów włosów:
INCI: Cyclopentasiloxane, Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Dimethiconol, Punica Granatum Seed Oil, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed oil, Elaeis Guineensis (Palm) Oil, Macadamia Ternifolia Seed Oil, Parfum (Fragrance), Phenyl Trimethicone, Amodimethicone, Cyclohexasiloxane, Cyclotetrasiloxane, Ethylhexyl Methoxycinnamate, BHT, Alpha-Isomethyl Ionone, Benzyl Alcohol, Benzyl Salicylate, Butylphenyl Methylpropional, Citronellol, Coumarin, Geraniol, Hydroxycitronellal, Limonene, Linalool
Nie wiem który z tych kosmetyków boli mnie bardziej, ten, czy poprzedni. W super-hiper-nawilżającym-polimerowym nie było właściwie nic, co miałoby jakoś na skórę działać, tutaj z kolei widzę masę fajnych, wartościowych składników, które może nawet miałyby szansę komuś włosy poratować, gdyby nie pokrywająca je warstwa parafiny, skutecznie chroniąca przed czymkolwiek dobrym. Dalej w składzie, wiadomka, silikony w najróżniejszej formie i kompozycja zapachowa. Marnowanie potencjału, tak się to nazywa.
Może kilka słów wyjaśnienia czemu tak się wściekam na tę parafinę. Pominę to, że jest pozyskiwana z ropy naftowej, mało to komukolwiek i tak powie. Paskudzi stan skóry. Zatyka pory. Nie pozwala skórze oddychać, oblepia wszystko i uniemożliwia przenikanie substancji odżywczych z kosmetyków, zapewnia cudne, beztlenowe środowisko do mnożenia się bakterii w mieszkach włosowych, wzmaga trądzik, przetłuszczanie się skóry, obciąża włosy, daje złudne uczucie nawilżenia i wygładzenia. I jest tania. A o to chodzi firmie Dove. Tona parafiny kosztuje na serwisach typu alibaba.com około 1000$. To niewielkie pieniądze nawet dla przeciętnego Kowalskiego, nie mówiąc o koncernie takiej wielkości jak Dove. Opierając kosmetyk na takiej ilości parafiny i jej pochodnych tworzą śmiesznie tani, pseudo-kondycjonujący produkt, który potem ładują w szklaną buteleczkę i sprzedają za chore pieniądze kobietom, których włosy i skóra potrzebują faktycznej pielęgnacji. Po odstawieniu tego typu cuda, powiedzmy za pół roku, włosy okażą się przesuszone, zaniedbane i nadające się do radykalnego cięcia.
Z przyjaciółką śmiałyśmy się dosłownie kilka dni temu, że gdybym miała nagrywać filmy z recenzjami typu "pierwsze wrażenie" to nikt by tego w formie nieocenzurowanej na Youtube nie przepuścił. Fakt, właśnie cisną mi się na usta i palce joby, których nie godzi się umieszczać na blogu podpisanym własnym nazwiskiem. Mielę w ustach przekleństwa szczególnie, gdy czytam takie opinie na stronie oficjalnej Rossmanna:
"Olejek do włosów Dove z pewnością można uznać za produkt ekskluzywny. Już samo opakowanie (szklana, smukła buteleczka), w którym jest zawarty daje nam do zrozumienia, że mamy do czynienia z kosmetykiem z tzw. wyższej półki."
"Ciekawy olejek. Uwagę przykuwa elegancka, szklana butelka, która pięknie prezentuje się w łazience. Dozownik jest wygodny. Duży minus za brak zakrętki. Zapach olejku jest intrygujący i niebanalny. W składzie dużo dobroczynnych olejków m.in. macadamia, kokos, słodki migdał."
"Nie przypuszczałam, że dzięki ogólnodostępnej na rynku marki Dove, poczuję tyle luksusu. Bardzo atrakcyjne opakowanie kryje jeszcze lepszą zawartość. Pierwszą ważną cechą, na którą zwracam zawsze uwagę jest zapach, a olejek do włosów Pure Care Dry Oil ma fantastyczny zapach!"
Luksus, opakowanie, buteleczka, zapach. Tym nas kupują, tym nas robią w konia, tym rujnują nam to, co mamy najlepsze, po to, żebyśmy potem wydały jeszcze większe pieniądze na kolejny, jeszcze bardziej regenerujący kosmetyk ICH firmy. Jednak babcia miała rację, gówno w błyszczącym papierku też można by sprzedać.
Haha z chęcią bym takie filmy z recenzjami obejrzała, to mógłby być hit. :D Nie wiem czy być dumną z tego czy nie, w każdym razie cieszę się, że jestem w miarę świadomą konsumentką. Jak kosmetyk jest dobry, to może być nawet i w słoiku sprzedawany. :P Te wszystkie piękne opakowania cieszą oko, ale nie robią na mnie większego wrażenia. ;)
OdpowiedzUsuńHaha, moja Bratnia Duszo! Zawsze to wszystkim powtarzam ale patrzą wtedy na mnie jak na wariatkę i olewają. Podpisuję się pod tym postem rękami i nogami :D
OdpowiedzUsuńBardzo dobry post, aż miło poczytać o takiej świadomości! Szkoda, że wciąż tyle dziewczyn się nabiera na smukłe buteleczki :(
OdpowiedzUsuńBardzo ciekawie napisane. Jestem pod wielkim wrażaniem.
OdpowiedzUsuńBardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń