Pierwsza marzolista na tym blogu. Zawsze gardziłam tego typu tworami, jednak im więcej stron przeglądam tym częściej robię w głowie listy zakupów, a potem najzwyczajniej w świecie o nich zapominam. Tym razem postanowiłam wrzucić twory na bloga, bo pozwolą Wam trochę lepiej mnie poznać i być może podsuną jakiś ciekawy pomysł?
Jeśli czytacie tego bloga względnie regularnie to na pewno dało się odczuć, że nie przepadam za przepłacaniem za kosmetyki. Gwoli ścisłości - daleko mi do skąpca. Nie jest też tak, że nie kupuję kosmetyków selektywnych dla zasady. Wychodzę po prostu z założenia, że jeżeli mając ograniczony budżet mogę kupić coś fajnej jakości za mniejsze pieniądze, to to robię, Plus dochodzi do tego moja dusza odkrywcy - kocham testować nowe produkty.
Właśnie jadę autobusem i pies jakiejś babeczki zrzygał się (wybaczcie kolokwializm) na siedzenie obok niej. Brawo dla wszystkich trzymających swoich milusińskich na kolanach w środkach masowego transportu i współczucie dla nieświadomej osoby, która na tej tajemniczej plamie później usiądzie.
Mniejsza o to.
Projekt denko - nie jestem najlepsza w kontynuacji tej serii, ponieważ brak mi systematyczności w gromadzeniu zużytych opakowań. Teraz jednak udało się wykończyć kilka produktów o których mogę powiedzieć nieco więcej.
Jako zapalona fanka Makeup Revolution zawyłam z radości na wieść o powstającej nowej linii, czy raczej marce-córce o nazwie Freedom Makeup. Kosmetyki wyglądem i cenami mocno przypominały mi samą MUR, jednak reklamowane jako PROFESJONALNE sugerowały jakieś zmiany w formułach, pigmentacji - czy właściwie czymkolwiek. Sklep urodomania.pl na dzień dobry obniżył ceny o 20%, dlatego grzechem byłoby nie skorzystać i nie uzupełnić zapasów.
Jako właścicielka cery tłustej ogromnie lubię sera do twarzy. Nie obciążają skóry, są zazwyczaj silnie skoncentrowane, a dobre serum potrafi niejednokrotnie zastąpić mi rano krem nawilżający. O Nanocell Xtreme, które kupiłam zamiast mojego ukochanego serum korygującego na Rossmannowskich wielkich przecenach pisałam już w maju. Wtedy absolutnie mnie nie urzekło. Czy coś się zmieniło w tej kwestii? Nie ukrywam - niekoniecznie.
Byłam dziś na pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej. Chyba zdjęcie zamieszczone w CV nie było tak fatalne jak mi się wydawało, bo telefon zadzwonił tydzień po wysłaniu aplikacji (w ciemno, bez listu motywacyjnego).
Moja miłość do Makeup Revolution ma się dobrze, a kolekcja kosmetyków osiągnęła spore rozmiary. Niektóre z nich pakuję do koszyka bez wcześniejszego researchu, natomiast inne polecają popularne blogerki i vlogerki. Tak było w tym wypadku. Farbki Lip Lava urzekły mnie pigmentacją na filmiku Maxineczki.
Ale nie tutaj, a w rzeczywistości. Nie odzywałam się (bardzo) długo i przepraszam za nieodpisywanie na maile czy komentarze - ale kto raz się przeprowadzał, ten wie jak to wygląda. A kto bronił magisterki, a dzień później zaczął się przeprowadzać z całym majdanem do innego miasta... ten tym bardziej wie o co chodzi.
Witajcie! Cały (niemal) ubiegły weekend spędziłam na kongresie kosmetologicznym, który odbył się na mojej uczelni. Zapisałam się na niego głównie z myślą o warsztatach z kamuflażu, jednak okazało się, że miejsc nie ma i musiałam radzić sobie inaczej. Mimo, że nie jestem z zawodu ani kosmetyczką ani kosmetologiem, postanowiłam nabyć trochę doświadczenia z kwasami.
Dzisiaj chciałam poruszyć temat demakijażu, czyli czegoś, co kończy dzień bardzo wielu kobiet. Jestem właśnie po lekturze komentarzy pod artykułem na jednym z babskich portali i zadziwia mnie jak wiele może być opinii na temat tej jednej, niby oczywistej, kwestii. Chciałabym więc zachęcić do dyskusji i dołożyć swoje trzy grosze.
W Karygodnych, małych grzeszkach wspominałam o konieczności oczyszczania skóry. Sama w pewnym momencie mocno ten aspekt pielęgnacji zaniedbałam. Później na rynek weszła nowość Bielendy, a ja postanowiłam sprawdzić co potrafi.
Czasem zamiast kupnych maseczek, lubię pokombinować z tym co mam akurat w szafce kuchennej. Do tej pory jako nawilżające SOS dobrze sprawdzała się maska z siemienia lnianego, a dziś postanowiłam przygotować coś bardziej z myślą o trądzikowej skórze, która potrzebuje mocniejszego odżywienia. Najwartościowszym dostępnym składnikiem zdecydowanie jest pyłek pszczeli.
Wielokrotnie wspominałam o tym, że posiadaczki skóry trądzikowej muszą skupić się przede wszystkim na dwóch rzeczach - nawilżaniu i złuszczaniu. O preparatach nawilżających pisałam już kilka razy, natomiast na dobrej jakości peeling trafiłam dopiero kilka miesięcy temu i jest to produkt profesjonalny, czyli niedostępny w drogeriach. Mimo to, warto zadać sobie trud znalezienia go stacjonarnie lub zakupu przez Internet, bo działanie profesjonalnych kosmetyków zdecydowanie przewyższa ich drogeryjne odpowiedniki.
Trzecia, a więc póki co przedostatnia część z serii Jasnych Podkładów. Poprzednie części znajdziecie tu i tu. Tym razem przedstawiam podkład, z którym zaprzyjaźniłam się już rok temu, jednak ze względu na zbyt ciemny kolor (#32) poszedł w odstawkę na dno szuflady... I już z niej nie wyszedł. Udało mi się jakiś cudem zdobyć natomiast odcień najjaśniejszy, #30, w dodatku na promocji -49% w Rossmannie.
Dzisiaj chciałabym przedstawić Wam paletkę Makeup Revolution, którą kupiłam już jakiś czas temu, jednak dopiero po kilku dniach zorientowałam się, że mam do czynienia z kolejnym kosmetykiem "inspirowanym" UD, czyli mini-paletami Naked Basics 1 oraz 2. Paleta MUR Iconic Elements jest idealnym, nudziakowym cudeńkiem, które przypadło do gustu nawet mi, absolutnej antyfance neutralnych kolorów.
Bielenda w sposób podejrzany ostatnio kusi nowościami. Skorzystałam z promocji -40% w Rossmannie i zdecydowałam kupić dwa sera - jedno nawilżające i jedno brązujące oraz piankę Magic Bronze i maskę korygującą na noc. Dzisiaj szybciutko przedstawię Wam te produkty, a w najbliższym czasie napiszę szczegółowe recenzje poparte zdjęciami.
Od jakiegoś czas staram się wyjątkowo dbać nie tyle o włosy jako takie, a o skórę głowy. Wychodzę bowiem z założenia, że na jakość włosiwa, które ma wyrosnąć nie wypłyną ani keratyna ani silikon, a dobrej jakości maseczki, wcierki i oleje. Efektem ubocznym moich działań jest też stopniowo wydłużający się czas pomiędzy myciami głowy. Jeszcze rok temu włosy musiałam myć codziennie, natomiast teraz standard to 3 dni.
Jeśli chodzi o pielęgnację ust, jestem dość wybredna i mimo, że nie mam wielkiego problemu ze skórkami to staram się zawsze mieć przy sobie coś pielęgnacyjnego. Na przestrzeni lat nauczyłam się, że najlepiej sprawdzają się naturalne kosmetyki, oparte na olejkach - więc wszelkie pomadki Nivea i kostki Perfecty o owocowych zapaszkach odpadają.
Serię biedronkowej Tołpy już na blogu przedstawiałam - krem matujący okazał się kiepski do użytku na co dzień, ale niezły do zadań specjalnych, Tonik jest natomiast kolejnym przykładem na to, że trzeba dokładnie czytać składy.
Wielokrotnie pisałam o tym, że kluczem do pięknej cery i pozbycia się problemów ze skórą jest dokładne oczyszczanie. Jestem ogromną fanką oczyszczania olejami - niekoniecznie w formie OCM - jednak wiele miesięcy temu skusiłam się na płyn micelarny Bielendy. Później, kiedy się skończył postanowiłam iść za ciosem i dać szansę innemu micelowi, tym razem firmy Green Pharmacy.
Na blogu jakoś nigdy nie było żadnego haulu ani TAGów i pomyślałam, że raz na jakiś czas można by coś takiego zorganizować, chociażby po to, by uporządkować swoje plany. Wyjątkowo nie pokażę właściwie nic związanego z promocją -49%, która wciąż obowiązuje w Rossmannach - a to dlatego, że po odkryciu drogerii internetowych nie zamierzam kupować tam kolorówki. Jeżeli jesteście ciekawe szczegółów, zapraszam niżej.
Dziś późnonocna, jak zwykle, notka o doskonałym kosmetyku pochodzącej z Rosji firmy Baikal Herbs. Produkty takie jak ten nie są niestety ogólnodostępne i trzeba się czasem nachodzić, ale widzę wciąż rosnący trend na sprowadzanie rosyjskich kosmetyków do sklepów EKO - i prawdopodobnie tam powinnyście ich szukać. Warto.