Jako zapalona fanka Makeup Revolution zawyłam z radości na wieść o powstającej nowej linii, czy raczej marce-córce o nazwie Freedom Makeup. Kosmetyki wyglądem i cenami mocno przypominały mi samą MUR, jednak reklamowane jako PROFESJONALNE sugerowały jakieś zmiany w formułach, pigmentacji - czy właściwie czymkolwiek. Sklep urodomania.pl na dzień dobry obniżył ceny o 20%, dlatego grzechem byłoby nie skorzystać i nie uzupełnić zapasów.
Jako właścicielka cery tłustej ogromnie lubię sera do twarzy. Nie obciążają skóry, są zazwyczaj silnie skoncentrowane, a dobre serum potrafi niejednokrotnie zastąpić mi rano krem nawilżający. O Nanocell Xtreme, które kupiłam zamiast mojego ukochanego serum korygującego na Rossmannowskich wielkich przecenach pisałam już w maju. Wtedy absolutnie mnie nie urzekło. Czy coś się zmieniło w tej kwestii? Nie ukrywam - niekoniecznie.
Byłam dziś na pierwszej rozmowie kwalifikacyjnej. Chyba zdjęcie zamieszczone w CV nie było tak fatalne jak mi się wydawało, bo telefon zadzwonił tydzień po wysłaniu aplikacji (w ciemno, bez listu motywacyjnego).
Moja miłość do Makeup Revolution ma się dobrze, a kolekcja kosmetyków osiągnęła spore rozmiary. Niektóre z nich pakuję do koszyka bez wcześniejszego researchu, natomiast inne polecają popularne blogerki i vlogerki. Tak było w tym wypadku. Farbki Lip Lava urzekły mnie pigmentacją na filmiku Maxineczki.
Ale nie tutaj, a w rzeczywistości. Nie odzywałam się (bardzo) długo i przepraszam za nieodpisywanie na maile czy komentarze - ale kto raz się przeprowadzał, ten wie jak to wygląda. A kto bronił magisterki, a dzień później zaczął się przeprowadzać z całym majdanem do innego miasta... ten tym bardziej wie o co chodzi.